wtorek, 31 lipca 2012

Mordoklejka

Mordoklejka - tak bym poetycko nazwał ostatnie 2,a nawet 3 tygodnie mojej pracy. Do połowy jakoś zleciało, ale teraz się zlewa i ciągnie. Na przykład dostaliśmy nowe żarówki do latarek i nie jestem w stanie powiedzieć, czy to było 5 dni temu czy 2 tygodnie temu, albo myślałem ostatnio, że visiting day (dzień, w którym rodzice przyjeżdżają odwiedzić swoje pociechy) był 2 tygodnie temu, a on był tydzień temu.

Day off sprzed tygodnia mieliśmy spędzić nad Niagarą, ale, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, plany się posypały. Zamiast tego pojechaliśmy na dość długą wycieczkę do Amish Country (Amisze ciekawa sprawa - odsyłam do google) zahaczając w drodze powrotnej o Scranton (siedziba Dunder Mifflin Paper Company ;D). Było sympatycznie, ale dużo lepsze Amish Country odwiedziłem 4 lata temu w Texasie. Z pisania to prawie wszystko. Tym razem dla odmiany wrzucę 3 filmiki.

Ale najpierw 3 zdjęcia:
Brama wjazdowa i budka, w której przesiaduję od 6 do 9 (właściwie to siedzę obok, bo w środku śmierdzi)





Naparstek tego jak wyglądał parking, gdy przyjechali nadziani rodzice.




Tłumaczenie przewodnika w centrum do zwiedzania (Amish Village) - szczególnie polecam środkowy akapit.

















3minutowy filmik z paniki przed burzą. Nic ciekawego, ale możecie zoabczyć kawałek campu i chyba w drugiej minucie udało mi się złapać ładnego grzmota.




sobota, 14 lipca 2012


Pitu pitu chlastu chlastu, ale trzeba to napisać. Minął juz miesiąc od mojego przyjazdy do Stanów, ale w zasadzie nie wiadomo, którą dziurą się przecisnął. Z perspektywy dni raczej nie powiem, że wszystkie są takie same, ale z perspektywy miesiąca już na na pewno są, i to z pewnością sprawiło, że do naszego epickiego road tripa został już tylko miesiąc pracy.
Z drugiej jednak strony nie 'tylko' ale 'aż' bo te nocki do ostatniej godziny będą nużące i wyczerpujące.
Nasz day off sprzed 10 dni spędziliśmy grupą 14 osób w New York City. Nie jestem wieszczem więc nie ma co się rozpisywać - trzeba zobaczyć i poczuć atmosferę, bo każdy róg tego [śmierdzącego] miasta przypomina o tym, że to zupełnie inny świat.

Zaparkowaliśmy w Newarku, a do NYC trafiliśmy pociągiem (taniej i szybciej). Zwiedzanie zaczęliśmy od World Trade Center, gdzie masywny szklany wieżowiec, w ostatniej fazie budowy, już drapie chmury. Kolejny przystanek to jakiś stary kościółek, potem New York Stock Exchange na Wall Street, którego dzielnie strzegł nowojorski polismen, następny to McDonald, w którym na podwyższeniu pianista wystukiwał jazz (co za klasa!). Dalej Brooklyn Bridge i kilka zdjęć na tarasie widokowym, Chinatown i posiłek za $7 w restauracji, gdzie zaburzyliśmy proporcje (14 białych i 50 żółtych). Najedzeni wskoczyliśmy do metra i wychodziliśmy kalorie w Central Parku. Robiło się późno, więc złożyliśmy krótką wizytę na Times Square, żeby dlaej udać się nad rzekę Hudson w celu obejrzenia (ponoć) najcudowniejszych fajerwerków ever - bo i dzień był cudowny - 4 lipca. No i tu wielkość lipy jaka nas spotkała przerosła wszelkie oczekiwania... tak na prawdę nikt nie oczekiwał lipy, więc po prostu spotkało nas ogromne rozczarowanie. Po 30 minutowym przeciskaniu się między kilkuset tysiącami ludzi w 40 stopniowym upale wyszła na jaw słaba organizacja władz Nowego Yorku. Oprócz 200 osób z pośród {kilka hektarów razy 4 osoby na metr kwadratowy} fajerwerków nie widział nikt, bo zasłoniły je wieżowce. Żeby było jasne - miejsce, w które dotarliśmy pokierowała nas policja, bo miało być stamtąd widać przedstawienie. Z 30 minutowego show, dzięki uporczywości w przepychaniu się między spoconymi tonami ludzi, udało mi się zobaczyć ostatnie 3 minuty - i były piękne. Zmęczeni i spoceni, ale szczęśliwi wpisaliśmy w GPS Tyler Hill i po paru godzinach byliśmy na campie. My z Michałem prysznic i wio do roboty - ale co? nie warto? warto!

Popołudnie sprzed 3 dni spędziłem wygrzewając się na kamieniach nad rzeką z piwkiem w ręku i do chwili obecnej się nie opieram i śpię na brzuchu, ale nie jestem już przynajmniej koloru niedźwiedzia polarnego.

Wracając do epickiego road tripa, na którego już jesteśmy nastawieni na 100%, mamy już mały konspekt:
wypożyczamy furę na 2 tygodnie i jedziemy ->
1. z Tyler Hill do Bostonu
2. z Bostonu do Philadephi
3. z Philadelphi do Washington D.C.
3. z W.D.C. do Miami
4. z Miami na Key West
5. z Key Westu na Everglades
6. i do domu, czyli na ostatni tydzień pobytu do Nowego Yorku :)




Smaczek z Nowego Jorku vol. 1


Smaczek z Nowego Jorku vol. 2



Chińskie żarcie


World Trade Center, a konkretnie Freedom Tower (docelowo 541 metrów), czyli jeden z 5 budynków, który mają zastąpić kompleks, który został zniszczony w zamachu.



Filip i Times Square - światła są niesamowite. Zdjęcie nie oddaje tego nawet w 1%



Na tle Brooklyn Bridge



O.O




Jazda metrem like a boss