O godzinie 1 w nocy musimy stawić się na stróżówce i zmienić
wieczornego pracownika. Potem idziemy zamknąć bramę, pogasić światła i
pozbierać śmieci po dzieciakach. W ten sposób czas zlatuje nam do 2:00. Nasz
następny przystanek to kuchnia, gdzie robimy sobie kawę i napełniamy kieszenie
jedzeniem. Pijemy kawkę i o 2:30 jesteśmy gotowi do patrolu. Rozdzielamy się i
robimy ósemki po terenie w poszukiwaniu śmiałków łamiących zasady ciszy nocnej.
Pierwszy tydzień był nudny: zero interwencji. Po godzinnej sesyjce zaczynamy
już kombinować. Jest 3:30, mamy senny kryzys, nogi bolą nas od chodzenia i
generalnie jest nuda. Wtedy czas pójść siku, zrobić herbatę, uzupełnić
kieszenie i jakoś tak przy odpowiednim tempie ww. czynności robi się 4:00. Jest
to godzina, kiedy skunksy (zwane później debilami*) i szopy przestają przecinać
nam drogę, wilki po drugiej stronie jeziora przestają wyć, budzi się pierwszy
ptaszek i na niebie pojawia się łuna od wschodu. 15 minut później cały obóz
żyje już tym bardziej dziennym trybem. Ptaki nadają na 100%, gdzieś w oddali
czasem zapieje kogut i robi się jakoś tak raźniej. I tu jest problem. Musimy jeszcze
dociągnąć do 6:00. W zasadzie ciężko mi powiedzieć co w tym czasie robimy.
Trochę pochodzimy, bo to zawsze czas szybciej leci, trochę pogadamy, trochę
posiedzimy. Od 5:00 jest już trochę lżej bo to już tylko godzina do momentu,
kiedy jeden z nas będzie mógł zasnąć o jeszcze w miarę normalnej porze i w dość
optymalnej temperaturze. Zaraz przed 6:00 idziemy otworzyć tylną bramę i wtedy
się rozstajemy. Na zmianę: jeden do wyra, a drugi na stróżówkę przy głównej
bramie. Tam się siedzi jeszcze do 9 i przez te 3 godziny informujemy szefa
przez krótkofalówkę o tym kto, co i ile przywozi. Położyć się spać o 9 to męka.
Mam już wtedy zazwyczaj przełamaną granicę zmęczenia i mogę siedzieć jeszcze
kolejne 2 godziny zanim znów zrobię się senny. Do tego zazwyczaj o tej porze
jest już powyżej 25 stopni, czyli u nas w pokoju powyżej 30 i weź tu człowieku
zaśnij. Ale zazwyczaj do 15 jesteśmy już ogarnięci. I do 23 sobie jeszcze
hasamy bo o 23 ucinamy sobie jeszcze 1-2 godzinną drzemkę. I tak to się toczy.
Nic specjalnego. Na szczęście mamy dni wolne – jeden w tygodniu.
Przedwczoraj wybraliśmy się na klasycznego road tripa. 2
wypożyczonymi vanami wybraliśmy się na całodniową, 500 kilometrową, 14 osobową
i superową wycieczkę do Filadelfii. Przeszliśmy całe miasto wzdłuż i w szerz i
zobaczyliśmy chyba wszystko co się da z wyjątkiem tego, że nie weszliśmy do
żadnego muzeum bo były już zamknięte. A muzea odwiedzić warto bo Filadelfia to
chyba pierwsza stolica USA, miasto, w którym podpisano konstytucję, wisi
legendarny Liberty Bell oraz Tadeusz Kościuszko to bohater no i co
najważniejsze, miasto, w którym Rocky biegał po schodach.
Jeszcze 3 anegdotki:
-w nocy widać trylion gwiazd oraz Drogę Mleczną. Nigdy wcześniej na własne oczy nie widziałem drogi mlecznej.
-dzięki uprzejmości kolegi udało mi się poprowadzić boskie
auto. Dodge Charger, 2012 rok, 500 mil przebiegu, 3,2L i 292KM. Morda mi się
tak cieszyła :D:D:D:D:D:D:D:D. ale automat…
*skunksy to debile. Po prostu. To trzeba zobaczyć. Można iść
w jego stronę, tupać, krzyczeć, walić mu po oczach latarką, a one uciekną
dopiero jak się zaklaska. Wtedy dopiero zaczyna się komedia i nasz ulubiony
moment. Desperacki, koślawy, kulawy, nieporadny, wolny, niezgrabny i debilny
bieg ku życiu i wolności ;P
Pare pomieszanych fociszy:
4 komentarze:
Ten Dodge na zdjęciach to ten biały czy zielony? ^^ a tak na serio ... :o ;o ;o ;o zazdroszcze :D szkoda, że nie masz jakiejś kreatywnej roboty, ale jakoś się przemęczysz i potem będzie nagroda :) 3m sie !
właśnie, będzie nagroda! :) powodzenia :*:*:*:*
ojojoj :(
nie przepracuj sie tylko!!
Ale czad :D
czytajac to, przychodza mi do glowy felietony B.Bryson'a ;p masz jakis talent do pisania !
Prześlij komentarz