piątek, 26 grudnia 2008

Boze Narodzenie









Swieta, Swieta i po Swietach! Ale przerwa ciagle trwa i trzeba sie delektowac!
W moim przypadku to NIE wstawanie przed 10 30 Napisze troche jak te swieta tu mi zlecialy. Nie bylo porzadkow swiatecznych. Gotowac zaczelismy w wigilijne popoludnie. Za to prezenty.. prezenty ludzie zaczeli juz klasc pod choinka jakis tydzien przed i urosla potezna gora. No dobra. Jak zwykle byl indyk i jakies tam jeszcze inne mieso. Ciasta, galaretka i jakies tam tradycyjne potrawy.. niekrote nawet calkiem calkiem. I teraz uwaga! Upieklem babke. Pierwszy raz w moim zyciu i nawet zakalca nie bylo. Poza tym, ze nie mieli dobrej formy i musialem upiec w kwadratowej i szklanej co poskutkowalo nieupieczonym srodkiem, ale brzegi byly pyszne.
Przed kolacja poszedlem z moja counselor Lois do kosciola Luteranskiego z ciekawosci. W skrocie to wyglada tak: siedza i spiewaja... Po kolacji przyszla pora na prezenty. Oni tu maja taka przypadlosc, ze niewiem co to by bylo, np jakis slodycz, to zawsze pakuja to osobno. No to dostalem od mojej familii troche kaski, kalifornijska koszule na moja wycieczke, gre jinga, ozdobe choinkowa (bo to jakis rodzaj tradycji), jeszcze inna koszulke, film "Braveheart" (sweet!!!), od mojej Lois koszulke teksanska i ksiazke ze zdjeciami o polnocnych Stanach, bo tam nogi raczej szybko nie postawie i tez jakies ozdoby choinkowe, od Anais ksiazke ze zdjeciami o Houston, teksanski kalendarz i gift card do kina. No i od mojej kochanej rodzinki
swieza, nowiusienka, ciepla i tuszem pachnaca, nowa plytke Comy "Hipertrofia", 3 czesc jednej z trylogii Pilipiuka ("Oko Jelenia - Drewniana twierdza"), 48-pak Toffie i makowiec!!! (wspanialy mamusiu xP... mimo, ze 2 tygodnie spedzil w podrozy). I piekny list jeszcze. Cos takiego jest w Swietach Bozego Narodzenia... nie chodzi mi o to co sie kryje w nazwie (o czym swoja droga wiekszosc ludzi dawno zapomniala), ale o ta atmosfere, kiedy wszyscy zbieraja sie wokol stolu, konflikty (te mniejsze i te wieksze) znikaja, wszyscy rozmawiaja, dziela sie oplatkiem, spelniaja mrzonka... Tu tego nie znalazlem. Takze ten "najcieplejszy" czas w roku odczulem tylko fizycznie (mamy tu jakos ponad 20 stopni codziennie). O polnocy poszedlem na Pasterke. Tu mi tez zabraklo. Msze po angielsku podswiadomie traktuje jak lekcje angielskiego to jak tu sie skupic na przekazie. Poza tym kazanie bylo strasznie przewidywalne. Zapomnialem o swietach w Rotary. Poszedlem z Nikiem na to ostatnie spotkanie przed Swietami i na koniec takie starsze towarzystwo (srednia wieku to chyba z 70) przyszlo pospiewac nam piosenki swiateczne. Wlasciwie to byl meski churek i oni spiewaja dla Rotary kazdego roku. I byli swietni. Poza tym, ze swietni spiewacy to niezli komedianci. Najbardziej mi sie podobalo jak jeden z nich zaczal opowiadac o swoim malzenstwie: "Ja to z moja zona jestem juz przez 112 lat... 56 dla mnie i 56 dla niej. Czasami ludzie pytaja sie mnie jak ja moge tak duzo czasu
wytrzymac z jedna kobieta. Zawsze im mowie, ze 2 razy w tygodniu chodzimy na kolacje do jednego z tych miejsc gdzie swiatlo sa nisko zawieszone, a w tle gra romantyczna muzyka... ja chodze we wtorki, a ona w piatki" . A na zakonczenie padlo zdanie "We'll come back in next year if we'll be still around" ... zabawni goscie.
Dzis bylem w kinie na "Marley and me" i jak tylko sie film pojawi to musicie go zobaczyc. Obsada troche mnie zniecheca, bo nie lubie obu glownych aktorow, ale film jest smieszny, smutny, powazny, glupiutki, prawdziwy, szczesliwy i (co najwazniejsze w tym calym "Hollywood") oryginalny. Zaraz potem Anais zabrala mnie i Nika do "Cheeburger" (tak, tak, bez "s") na kolacje. Klasyczna amerykanska restauracja, gdzie
serwuja... niespodzianka! cheesburgery! glowna atrakcja to wlasciwe szejki. Dostpnych jest okolo 100 wersji ale mozna tez wymyslec wlasny z tylu skladnikow, ze wynik to ponad 350 tysiecy kombinacji. Po kolacji poszlismy na sztuke "Christmas story". Klasyk! Bardzo sympatyczne i bardzo swiateczne. Jutro ide na jakies tam party z "friendsem". We wtorek Anais zabiera Nika i mnie na wycieczke po Downtown Houston na caly dzien. 31 grudnia ide na mecz koszykowki... odlot! A potem pewnie bede z rodzina filmy ogladal. Nik tez to zauwazyl, ze oni tu prawie sylwestra
nie obchodza... Ale o tym pewnie osobna notka powstanie. Taki mam plan na najblizsze dni. To tyle. Szczesliwego Nowego Roku drodzy czytelnicy :D!!!

1. 3 od lewej to moja ;)
2. Tu moja Kalifornijska koszula
3. Pumpkin pie - delicious
4. 25 grudnia 2008 roku...
5. prezentyyyy!!!
6. ciasteczka.. mmm...
7. Moje dzielo!

Bede mial niedlugo ladnie rodzinne foto, wiec dorzuce.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

wiesz, święta to taki szczególny czas.. i nie wiem, jak Tobie, ale mnie kogoś brakowało przy tym wigilijnym stole... no ale cóż. Jeszcze tylko 6 miesięcy.

Filip, "chórek" pisze się przez "ó" :P

muah :*

fylyp pisze...

No luz szlus... A to wszystko przez to ze nie mam polskich liter ;p
Buziak i prawdopodobnie do uslyszenia jutro na skype

Anonimowy pisze...

mięso w święta? aż dziwne ;)
fakt. taki mało swiateczny masz ten okres teraz :) ale zawsze chcialam zobaczyc te zajebiscie udekorowane domy z filmów =D
wesołych!